- Rose... – do małej kawiarenki wchodzi 26-letni
mężczyzna z lekkim zarostem na twarzy.
Jest zmieszany, gdy dziewczyna nie reaguje na jego
obecność. Bierze niepewnie jej rękę, całuje ją lekko, dopiero wtedy brązowooka podnosi
na niego wzrok. Jest zła, ale udaje opanowaną.
- Michael. – mówi beznamiętnie.
- Jeszcze wczoraj byłem Mickey... – uśmiecha się
krzywo i odkłada swoją czarną teczkę na stół. – Coś się stało?
- Przejdźmy do interesów, Michael. – z jadem
podkreśla jego imię, by wyprowadzić go z równowagi.
Mężczyzna wzdycha poirytowany dziecinnym zachowaniem
Rose. Doskonale wie co zrobił. Z teczki wyciąga gruby plik papierów. Szczerze w
głębi duszy liczył, że dziewczyna szybko przełknie dumę, lub całkowicie
zignoruje jego „małą” wpadkę. Nerwowo poprawia krawat i przesuwa kartki w
kierunku niej.
- Nie będę ci się tłumaczył. – wypuszcza świstem
powietrze Mike.
- Wiem... – wywraca oczami małolata i odgarnia swoje
czarne fale z czoła. – Tylko winny się tłumaczy...
Pozorowanie spokojnej naprawdę już ciąży, by Rose
mogła kontynuować swoją grę. Bierze długopis od Michaela i podpisuje stertę
plików. Doskonale wie co robi, choć osobiście wolałaby nie wiedzieć. Wzdycha
cicho i odsuwa od siebie kartki.
- Gotowe... – mówi cicho nastolatka.
- I jak się czujesz? – pyta chowając dokumenty do
teczki.
- Właśnie zwiesiłam sobie pętlę na szyję, jak mogę
się z tym czuć, Michael? – patrzy z bólem w oczach dziewczyna.
Chwyta za różę, schowaną w jej kołnierzu płaszcza i
uważnie się jej przygląda.
- Stałam się czyjąś własnością... Czuję się jak
dziwka... – mówi beznamiętnie Rose. – Każdy mężczyzna, woli zadbaną różę, tą
piękną, czystą, nienaruszoną... Moje liście kwiatu właśnie się doszczętnie
spalają. Każdy, w którego łapska wpadnę dotyka mnie, niszczy, podpala, przez co
wyglądam jak spalona doszczętnie róża... Idę na pewną śmierć...
- To tylko twój zleceniodawca... W kontrakcie masz
zapewnione, że nie dotknie cię nikt, z ich okręgu w niestosowny sposób, bez
twojej zgody... Jeśli nie będą się podporządkowywać temu dokumentowi, będą
ponosić konsekwencje... Rose, ja tego dopilnuję osobiście. Doskonale wiesz, że
nie jesteś mi osobista. Nie jesteś taka samotna, jak sądzisz... – zapewnia ją
Michael.
- Wiem, Mikey... Ale to ty, poleciłeś mnie temu
facetowi. Przypadek, nie przypadek, nie obchodzi mnie to. To ty mnie w to
wkopałeś. Jeśli nie podpisałabym tych papierów, zapewnie bym już nie żyła... –
dziewczyna wstaje, rzuca kilka drobniaków na stół za herbatę, którą zamówiła
wcześniej i opuszcza lokal.
Tuż za rogiem czeka na nią Aiden, który ma ją
zawieść do zleceniodawcy na drugi koniec miasta. Rose, ani nawet sam Michael
Houston nigdy nie spotkali ich szefa. Z tego co wiadomo, nazywa się Jonathan
Craig, zmienia nazwisko średnio co dwa dni i nie lubi spotykać się z
podwładnymi – nie licząc swojej „zaufanej” ochrony – osobiście. Dziwne więc,
było to, że wezwał do siebie Rose. Aiden parkuje pod wielkim wieżowcem, tuż
przy wejściu. Rose zdejmuje kask i schodzi z maszyny. Dłonią przeczesuje swoje
długie, falowane włosy i patrzy na szczyt budynku. Patrzy niepewnym wzrokiem na
jednego z Donovanów. Ten w trybie natychmiastowym, w celu zapewnienia swojej
przyjaciółce poczucia bezpieczeństwa chwyta ją za dłoń i splata ich dłonie
razem. Równym krokiem wchodzą do budynku.
- W czym mogę państwu pomóc? – pyta blond
sekretarka, która widząc przystojnego bruneta u boku Rose eksponuje swój
przesadnie duży biust.
- My do pana Craiga. – mówi pewnie Rose.
Uśmiech znika z twarzy blondynki. Trzęsącą się ręką
chwyta za telefon i wykręca numer. Informuje o przyjściu pary i rozłącza się.
Nic nie mówiąc do dwójki wychodzi, a z windy nagle wysiada wielki jak dąb
mężczyzna z kozią bródką.
- Proszę ze mną. – mówi swoim niskim głosem.
Pierwszy rusza Aiden, ciągnąc za sobą Rose. Cała
trójka zachowuje ciszę podczas jazdy windą. Tajemniczy mężczyzna idzie przodem
przez długi korytarz, na którego końcu znajduje się wielki gabinet oddzielony
ogromnymi szklanymi drzwiami. Mężczyzna przepuścił dwójkę w przejściu.
- Rose Black i jeden z jej wiernych kompanów, Aiden
Donovan... Nareszcie! Ileż można czekać! – odzywa się mężczyzna, okręcając się
na fotelu do przybyłych gości. – Oczekiwałem was bardzo długo... Niby cały
Londyn o was huczy, ale nawet mi było ciężko was znaleźć... No co jak co, ale
muszę wiedzieć jedno... Jak to jest zabijać? Czy z odbierania komuś życia można
czerpać przyjemność? – facet wstał i oparł się dłońmi o mahoniowe biurko.
- Zabijamy tylko tych niewinnych... Wymierzamy
sprawiedliwość... – odzywa się Aiden. – Jeśli zasłużyli, to czemu mięli by nie
umierać w ramach kary? Jednakże, nie jesteśmy żadnymi psychopatami, żeby
czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność...
- Może niech Rose wypowie się na ten temat... O
wielka ironio! Nazywasz się Rose Black, a twoim znakiem rozpoznawczym jest
czarna róża, którą zawsze pozostawiasz przy zwłokach ludzi, których zabijasz...
Kręci cię taka jazda? Masz inne zdanie niż bliźniaki, można to wyczytać z
twojej twarzy... Boisz się... Jesteś sierotą, która de facto nie ma nic do
stracenia, ktoś wybił twoją całą rodzinę jak jakieś pionki w grze, więc czemu
miałabyś się nie mścić na tych wszystkich ludziach? Przecież zranili cię tak
bardzo, Rose... – Jonathan przeciągnął ostatnią sylabę jej imienia.
Dziewczyna poczuła się słabo. Trafił jej w słaby
punkt. Rodzina. Jonatan Craig mylił się. Czemu miałaby zabijać w ramach zemsty?
Nigdy nie lubiła wtykać nosa w nieswoje sprawy i także nie tolerowała, gdy ktoś
to robił jeśli chodziło o jej sprawę.
- Nie jestem mściwa. – niemalże warczy 17-latka. –
Nie obchodzi mnie los ludzi.
- A Aidena i jego brata? – ciągnie dalej Jonathan.
- Nie jestem mściwa. – powtarza dziewczyna. –
Prędzej załamię się psychicznie, niżeli miałabym mordować w ramach zemsty.
Zabijam, bo tak zarabiam na życie. Dziwnym trafem to jedyne co mi wychodzi.
- Wierzę, wierzę... – Craig ponownie siada na
krześle i pociera dłonią swój kilkudniowy zarost. – Dlatego wybrałem właśnie
ciebie i tych twoich przydupasów... Jesteś bardzo interesującą osobą, Rosie...
Nie jest byle dziewczyną... Masz dar... I ja ten dar naprawdę doceniam i cenię.
Jesteś bardzo cenna i stracenie ciebie przyniosłoby katastroficzne rezultaty...
Potrzebuję cię, to pewne. Wyślę cię do Ameryki... Tam jest twój cel, a
właściwie całe stado celów... Grupa płatnych zabójców, znana też pod nazwą Niezniszczalni.
Jak na dziadków, są całkiem żwawi i stanowią, za trudny cel do zlikwidowania.
Masz ich rozdeptać jak cholerne karaluchy... Albo nie! – wykrzykuje nagle
wstając z krzesła. Podchodzi do okna i krzyżuje ręce na torsie. – Zniszcz ich
od środka... Po cichu... Na cholerę nam nikomu potrzebny rozgłos? – Craig
odwraca się do dziewczyny. – Działaj pod przykrywką, powoli podtruwaj ich od
środka, ale pamiętaj... Hydra ma wiele głów, wystarczy, że odetniesz jedną, a
wyrosną 2 lub 3 kolejne na jej miejsce... Uderzaj w serce.
- Co z zapłatą? – pyta obojętnie Aiden. – Jak pan
wspomniał, jesteśmy dość drodzy i zbyt cenni do stracenia...
- Połowa teraz, połowa po pracy. – śmieje się ponuro
Craig.
- Zapłata tylko z góry. – odzywa się Rose.
- Pyskata jesteś... Ale w porządku... Przecież nie
zbiednieję od tego, ale jeśli nie wywiniesz się z umowy Rose... Zabiję cię
osobiście... Dostajecie do podziału 5 milionów... – kontynuuje Jonathan.
- 15. – odzywa się Rose.
- 15 milionów do podziału? – dziwi się Jonathan.
- Na łebka. – Rosie uśmiecha się tajemniczo. –
Przecież nie zbiedniejesz... A po za tym... Znam tą grupę. Są zabójcami na
zlecenie i jak by nie patrzeć mają znaczną przewagę liczebną. W końcu Hydra...
I jeszcze raz przypomnę, jesteśmy cholernie drodzy i zbyt cenni do stracenia...
- W porządku... – Jonathan podchodzi do Rose i
chwyta ją mocno za pośladki.
Aiden warczy gardłowo i chcąc rzucić się do ataku
zostaje odciągnięty przez goryla, który cały czas stał za nim. Rose chce
odepchnąć oprycha, lecz ten w jednej dłoni trzyma jej ręce, a drugą dłonią
obmacuje jej pośladki...
- Jesteś taką piękną dziewczyną, Rose... – mówi
Jonathan. – Ja zapłacę waszej trójce 15 milionów na łebka, ale najpierw ty,
musisz dać mi coś w zamian teraz...
- Pieprz się, Craig... – Rose spluwa mu w twarz.
Jonathan mruczy coś niezrozumiale pod nosem i
wyciera rękawem swojej jedwabnej koszuli ślinę dziewczyny z jego twarzy.
Starszy mężczyzna zdejmuje swoją dłoń z pośladków nastolatki i uderza ją prosto
w policzek.
- To za nieposłuszeństwo... – mówi surowo. – Michael
najwidoczniej pomylił się, że cię polecił... Jesteś dziwką, Rose... I będę pieprzył
cię na tym biurku, chociażbym miał użyć siły... Wypierdalać z mojego gabinetu!
Mężczyzna wypchnął dziewczynę za drzwi, tak samo jak
jego ochroniarz wyrzucił Aidena.
- To psychol. – mówi Aiden. – Musimy zerwać ten
kontrakt...
- Nie mamy jak...
– szepcze do niego Rose. – Chodź... Ściany mają uszy...
Para szybko opuszcza budynek i na motorze odjeżdżają
do swojej kryjówki jakim jest strych w starym wieżowcu. Ethan w międzyczasie
chodzi nerwowo po kwaterze, dopóki Rose i Aiden nie wchodzą do środka.
Dziewczyna rzuca się w objęcia drugiego bliźniaka.
- Myślałem, że was zabili... – szepcze słabo. –
Craig nigdy nie prosi do siebie swoich podwładnych, prócz bliskich osób, czy
niektórych ochroniarzy... Nigdy, Rose...
- Nie maż się. – mówi Aiden. – Craig to dupek,
obmacywał Rose, a ta nie chce zerwać z nim kontraktu.
- Trzeba gnoja rozjebać. – denerwuje się Ethan.
- Przestańcie obaj. Wykonamy to jedno zlecenie i
skończymy z Craigiem... - rozporządza Rose