sobota, 5 marca 2016

1. Jest czas, by żyć i jest czas, by umrzeć...



- Rose... – do małej kawiarenki wchodzi 26-letni mężczyzna z lekkim zarostem na twarzy.
Jest zmieszany, gdy dziewczyna nie reaguje na jego obecność. Bierze niepewnie jej rękę, całuje ją lekko, dopiero wtedy brązowooka podnosi na niego wzrok. Jest zła, ale udaje opanowaną.
- Michael. – mówi beznamiętnie.
- Jeszcze wczoraj byłem Mickey... – uśmiecha się krzywo i odkłada swoją czarną teczkę na stół. – Coś się stało?
- Przejdźmy do interesów, Michael. – z jadem podkreśla jego imię, by wyprowadzić go z równowagi.
Mężczyzna wzdycha poirytowany dziecinnym zachowaniem Rose. Doskonale wie co zrobił. Z teczki wyciąga gruby plik papierów. Szczerze w głębi duszy liczył, że dziewczyna szybko przełknie dumę, lub całkowicie zignoruje jego „małą” wpadkę. Nerwowo poprawia krawat i przesuwa kartki w kierunku niej.
- Nie będę ci się tłumaczył. – wypuszcza świstem powietrze Mike.
- Wiem... – wywraca oczami małolata i odgarnia swoje czarne fale z czoła. – Tylko winny się tłumaczy...
Pozorowanie spokojnej naprawdę już ciąży, by Rose mogła kontynuować swoją grę. Bierze długopis od Michaela i podpisuje stertę plików. Doskonale wie co robi, choć osobiście wolałaby nie wiedzieć. Wzdycha cicho i odsuwa od siebie kartki.
- Gotowe... – mówi cicho nastolatka.
- I jak się czujesz? – pyta chowając dokumenty do teczki.
- Właśnie zwiesiłam sobie pętlę na szyję, jak mogę się z tym czuć, Michael? – patrzy z bólem w oczach dziewczyna.
Chwyta za różę, schowaną w jej kołnierzu płaszcza i uważnie się jej przygląda.
- Stałam się czyjąś własnością... Czuję się jak dziwka... – mówi beznamiętnie Rose. – Każdy mężczyzna, woli zadbaną różę, tą piękną, czystą, nienaruszoną... Moje liście kwiatu właśnie się doszczętnie spalają. Każdy, w którego łapska wpadnę dotyka mnie, niszczy, podpala, przez co wyglądam jak spalona doszczętnie róża... Idę na pewną śmierć...
- To tylko twój zleceniodawca... W kontrakcie masz zapewnione, że nie dotknie cię nikt, z ich okręgu w niestosowny sposób, bez twojej zgody... Jeśli nie będą się podporządkowywać temu dokumentowi, będą ponosić konsekwencje... Rose, ja tego dopilnuję osobiście. Doskonale wiesz, że nie jesteś mi osobista. Nie jesteś taka samotna, jak sądzisz... – zapewnia ją Michael.
- Wiem, Mikey... Ale to ty, poleciłeś mnie temu facetowi. Przypadek, nie przypadek, nie obchodzi mnie to. To ty mnie w to wkopałeś. Jeśli nie podpisałabym tych papierów, zapewnie bym już nie żyła... – dziewczyna wstaje, rzuca kilka drobniaków na stół za herbatę, którą zamówiła wcześniej i opuszcza lokal.
Tuż za rogiem czeka na nią Aiden, który ma ją zawieść do zleceniodawcy na drugi koniec miasta. Rose, ani nawet sam Michael Houston nigdy nie spotkali ich szefa. Z tego co wiadomo, nazywa się Jonathan Craig, zmienia nazwisko średnio co dwa dni i nie lubi spotykać się z podwładnymi – nie licząc swojej „zaufanej” ochrony – osobiście. Dziwne więc, było to, że wezwał do siebie Rose. Aiden parkuje pod wielkim wieżowcem, tuż przy wejściu. Rose zdejmuje kask i schodzi z maszyny. Dłonią przeczesuje swoje długie, falowane włosy i patrzy na szczyt budynku. Patrzy niepewnym wzrokiem na jednego z Donovanów. Ten w trybie natychmiastowym, w celu zapewnienia swojej przyjaciółce poczucia bezpieczeństwa chwyta ją za dłoń i splata ich dłonie razem. Równym krokiem wchodzą do budynku.
- W czym mogę państwu pomóc? – pyta blond sekretarka, która widząc przystojnego bruneta u boku Rose eksponuje swój przesadnie duży biust.
- My do pana Craiga. – mówi pewnie Rose.
Uśmiech znika z twarzy blondynki. Trzęsącą się ręką chwyta za telefon i wykręca numer. Informuje o przyjściu pary i rozłącza się. Nic nie mówiąc do dwójki wychodzi, a z windy nagle wysiada wielki jak dąb mężczyzna z kozią bródką.
- Proszę ze mną. – mówi swoim niskim głosem.
Pierwszy rusza Aiden, ciągnąc za sobą Rose. Cała trójka zachowuje ciszę podczas jazdy windą. Tajemniczy mężczyzna idzie przodem przez długi korytarz, na którego końcu znajduje się wielki gabinet oddzielony ogromnymi szklanymi drzwiami. Mężczyzna przepuścił dwójkę w przejściu.
- Rose Black i jeden z jej wiernych kompanów, Aiden Donovan... Nareszcie! Ileż można czekać! – odzywa się mężczyzna, okręcając się na fotelu do przybyłych gości. – Oczekiwałem was bardzo długo... Niby cały Londyn o was huczy, ale nawet mi było ciężko was znaleźć... No co jak co, ale muszę wiedzieć jedno... Jak to jest zabijać? Czy z odbierania komuś życia można czerpać przyjemność? – facet wstał i oparł się dłońmi o mahoniowe biurko.
- Zabijamy tylko tych niewinnych... Wymierzamy sprawiedliwość... – odzywa się Aiden. – Jeśli zasłużyli, to czemu mięli by nie umierać w ramach kary? Jednakże, nie jesteśmy żadnymi psychopatami, żeby czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność...
- Może niech Rose wypowie się na ten temat... O wielka ironio! Nazywasz się Rose Black, a twoim znakiem rozpoznawczym jest czarna róża, którą zawsze pozostawiasz przy zwłokach ludzi, których zabijasz... Kręci cię taka jazda? Masz inne zdanie niż bliźniaki, można to wyczytać z twojej twarzy... Boisz się... Jesteś sierotą, która de facto nie ma nic do stracenia, ktoś wybił twoją całą rodzinę jak jakieś pionki w grze, więc czemu miałabyś się nie mścić na tych wszystkich ludziach? Przecież zranili cię tak bardzo, Rose... – Jonathan przeciągnął ostatnią sylabę jej imienia.
Dziewczyna poczuła się słabo. Trafił jej w słaby punkt. Rodzina. Jonatan Craig mylił się. Czemu miałaby zabijać w ramach zemsty? Nigdy nie lubiła wtykać nosa w nieswoje sprawy i także nie tolerowała, gdy ktoś to robił jeśli chodziło o jej sprawę.
- Nie jestem mściwa. – niemalże warczy 17-latka. – Nie obchodzi mnie los ludzi.
- A Aidena i jego brata? – ciągnie dalej Jonathan.
- Nie jestem mściwa. – powtarza dziewczyna. – Prędzej załamię się psychicznie, niżeli miałabym mordować w ramach zemsty. Zabijam, bo tak zarabiam na życie. Dziwnym trafem to jedyne co mi wychodzi.
- Wierzę, wierzę... – Craig ponownie siada na krześle i pociera dłonią swój kilkudniowy zarost. – Dlatego wybrałem właśnie ciebie i tych twoich przydupasów... Jesteś bardzo interesującą osobą, Rosie... Nie jest byle dziewczyną... Masz dar... I ja ten dar naprawdę doceniam i cenię. Jesteś bardzo cenna i stracenie ciebie przyniosłoby katastroficzne rezultaty... Potrzebuję cię, to pewne. Wyślę cię do Ameryki... Tam jest twój cel, a właściwie całe stado celów... Grupa płatnych zabójców, znana też pod nazwą Niezniszczalni. Jak na dziadków, są całkiem żwawi i stanowią, za trudny cel do zlikwidowania. Masz ich rozdeptać jak cholerne karaluchy... Albo nie! – wykrzykuje nagle wstając z krzesła. Podchodzi do okna i krzyżuje ręce na torsie. – Zniszcz ich od środka... Po cichu... Na cholerę nam nikomu potrzebny rozgłos? – Craig odwraca się do dziewczyny. – Działaj pod przykrywką, powoli podtruwaj ich od środka, ale pamiętaj... Hydra ma wiele głów, wystarczy, że odetniesz jedną, a wyrosną 2 lub 3 kolejne na jej miejsce... Uderzaj w serce.
- Co z zapłatą? – pyta obojętnie Aiden. – Jak pan wspomniał, jesteśmy dość drodzy i zbyt cenni do stracenia...
- Połowa teraz, połowa po pracy. – śmieje się ponuro Craig.
- Zapłata tylko z góry. – odzywa się Rose.
- Pyskata jesteś... Ale w porządku... Przecież nie zbiednieję od tego, ale jeśli nie wywiniesz się z umowy Rose... Zabiję cię osobiście... Dostajecie do podziału 5 milionów... – kontynuuje Jonathan.
- 15. – odzywa się Rose.
- 15 milionów do podziału? – dziwi się Jonathan.
- Na łebka. – Rosie uśmiecha się tajemniczo. – Przecież nie zbiedniejesz... A po za tym... Znam tą grupę. Są zabójcami na zlecenie i jak by nie patrzeć mają znaczną przewagę liczebną. W końcu Hydra... I jeszcze raz przypomnę, jesteśmy cholernie drodzy i zbyt cenni do stracenia...
- W porządku... – Jonathan podchodzi do Rose i chwyta ją mocno za pośladki.
Aiden warczy gardłowo i chcąc rzucić się do ataku zostaje odciągnięty przez goryla, który cały czas stał za nim. Rose chce odepchnąć oprycha, lecz ten w jednej dłoni trzyma jej ręce, a drugą dłonią obmacuje jej pośladki...
- Jesteś taką piękną dziewczyną, Rose... – mówi Jonathan. – Ja zapłacę waszej trójce 15 milionów na łebka, ale najpierw ty, musisz dać mi coś w zamian teraz...
- Pieprz się, Craig... – Rose spluwa mu w twarz.
Jonathan mruczy coś niezrozumiale pod nosem i wyciera rękawem swojej jedwabnej koszuli ślinę dziewczyny z jego twarzy. Starszy mężczyzna zdejmuje swoją dłoń z pośladków nastolatki i uderza ją prosto w policzek.
- To za nieposłuszeństwo... – mówi surowo. – Michael najwidoczniej pomylił się, że cię polecił... Jesteś dziwką, Rose... I będę pieprzył cię na tym biurku, chociażbym miał użyć siły... Wypierdalać z mojego gabinetu!
Mężczyzna wypchnął dziewczynę za drzwi, tak samo jak jego ochroniarz wyrzucił Aidena.
- To psychol. – mówi Aiden. – Musimy zerwać ten kontrakt...
- Nie mamy jak...  – szepcze do niego Rose. – Chodź... Ściany mają uszy...
Para szybko opuszcza budynek i na motorze odjeżdżają do swojej kryjówki jakim jest strych w starym wieżowcu. Ethan w międzyczasie chodzi nerwowo po kwaterze, dopóki Rose i Aiden nie wchodzą do środka. Dziewczyna rzuca się w objęcia drugiego bliźniaka.
- Myślałem, że was zabili... – szepcze słabo. – Craig nigdy nie prosi do siebie swoich podwładnych, prócz bliskich osób, czy niektórych ochroniarzy... Nigdy, Rose...
- Nie maż się. – mówi Aiden. – Craig to dupek, obmacywał Rose, a ta nie chce zerwać z nim kontraktu.
- Trzeba gnoja rozjebać. – denerwuje się Ethan.
- Przestańcie obaj. Wykonamy to jedno zlecenie i skończymy z Craigiem... - rozporządza Rose

0. Prolog



Ta opowieść jest o dziewczynie niezwykłej, posiadającej niesamowity dar.
Siedemnastoletnia Rose jest osieroconą kilka lat temu pięknością o kruczoczarnych, długich włosach i oczach w odcieniu gorzkiej czekolady.
Któżby pomyślał, że takie niewinne dziewczę może być istną maszyną do zabijania?
Kroczy po ulicach zdecydowanym krokiem. Pewny uśmiech gości na jej pełnych ustach wymalowanych krwistoczerwoną szminką. Ta dziewczyna nie wie co to strach. Zza kołnierza czarnego płaszcza wyjmuje różę, której liście kwiatu się paliły. Dmucha lekko, a ogień gaśnie. Kwiat jest zwęglony, kawałek się kruszy. Nastolatka rzuca kwiat na stos martwych ciał. To jej dzieło. Mężczyzna po mężczyźnie, kobieta po kobiecie, dziecko po dziecku. Dla nikogo nie ma litości. Nikt nie stanie jej na drodze do swojego celu. Jej ciało oplata ręka jej przyjaciela i wspólnika w jednym, Aidena. Całuje lekko jej policzek. Jego brat bliźniak
Ethan bierze dłoń dziewczyny i splata ich palce.
- Zasłużyli na śmierć. – wydaje wyrok Aiden. – Zasłużyli. Los tak zadecydował.
- Nie... – nie zgadza się z nim Ethan. – To my tak zadecydowaliśmy. Nikt inny. To my jesteśmy Alfą i Omegą. To my mamy większą moc niż sam Bóg ma.
Rose nie zawiera głosu w tej bezsensownej dyskusji, aczkolwiek w głowie wylicza sobie fakty po kolei.
Fakt 1. Boga nie ma. Gdyby istniał, dałby ludziom znaki o które tak desperacko proszą, nie było by głodu, śmierci i cierpienia.
Fakt 2. Ci ludzie rzeczywiście zasłużyli na śmierć.
Fakt 3. Los nie ma wpływu na ludzkie życie. To ludzie są swoimi kowalami i to oni muszą wykłuć swoją broń.
Fakt 4. Sama Rose i bliźniaki Donovan nie są Alfą i Omegą w jednym. Są to zwykli ludzie, ze złamanymi sercami i osamotnionymi duszami.
Fakt 5. Rose i bliźniaki Donovan zabijają, by ludzie poznali ich ból i cierpienie, przez które przechodzą całe życie.
...

ZANIM PRZECZYTASZ

Opowiadanie zawiera wulgaryzmy, sceny z przemocą lub erotyzmy, mogą paść też obelgi w kierunku religijnym, bądź politycznym, więc jeśli nie lubisz czytać takich rzeczy, bądź uraża cię takie coś NIE CZYTAJ!!!